Nie wiem jak to wytrzymam,jest mi coraz gorzej.Do tej pory sie trzymałam ,może zmęczenie brało góre ale teraz ryczę jak wariatka. Nie mogę tego okazać mojemu lover bo będzie mu jeszcze gorzej niż jest.Co mam robić ze sobą?Nie mam siły się ruszyć z wyra,chce nałożyć poduszkę na twarz i się schować.Muszę się pozbierać,muszę ale jak.....Chcę tylko aby czas rozłąki minął.Najgorsze jest to ,że nie wiadomo dokładnie kiedy.Niby w marcu-pod koniec ale którego??Co ja takiego zrobiłam,że od dłuższego czasu pierdoli mi się w życiu.Jak już zaczyna być ok. to strzał w pysk.
Dzisiaj minął pierwszy dzień rozłąki z moim skarbem.Bardzo tęskniłam.Żle spałam w nocy po przylocie więc odsypiałam w dzień i dobrze.Jemu jest bardzo ciężko,ma doła,jest tam beze mnie i bez mojej córki,bez naszego psa.Dobrze,że ma życzliwych sobie ludzi.Ja czuję się jakby mi rękę urwano,wydarto pół serca.Muszę się trzymać dla siebie,dla córki i dla niego.Nie mam w Polsce przyjaciół tak na prawdę.Odkąd stałam się osobą nie na imprezy przyjaciele poznikali.Trudno wolę prawdę niż obłudę.Mam za to kilkoro wirtualnych przyjaciół i w nich wierzę.Wiem,że to internet ale są mi na prawdę bliscy.Oby tylko zdrowie mi dopisywało ,żeby było chociaż tak jak jest. Liczę dni do marca.I proszę trzymajcie kciuki za nas